Ledwo co "ogarnęliśmy" się po przyjeździe znad morza a dziś , podobnie jak niespełna 1,5 tyg temu jedziemy do stolicy. Tym razem zawitamy na badania kontrolne na Litewską.
Pytacie jak pobyt na Płw. Helskim? Gadzinie na pewno się podobało : woda, piasek, słońce... Zaczerpnął trochę pozornej wolności. Trudno było Go wygonić z plaży na każdą dializę , tak więc Pan Jan często protestował . Nie zmienia to faktu , że pierwsze spotkanie z naszym polskim morzem wywarło na Nim ogromne wrażenie. Ciągłe obcowanie z wodą , ucieczka przed falami i "babranie" się w piasku spowodowało , że na twarzy Pana Jana często gościł uśmiech . I to było naszym celem. Pomimo , że wyjazd z cyklerem i dializami na karku w tak odległe miejsce wywołał u mnie ogromny stres , mogę śmiało powiedzieć , że było warto. Właśnie dla Janka , żeby w tym całym bałaganie poczuł się jak dziecko i choć na chwilę zapomniał o tym , czego doświadczył.
Jeżeli chodzi o nas , hmmm.... Sam wyjazd wywołał nutę nostalgii , tęsknoty za wolnością i za czymś , czego wcześniej nie docenialiśmy. Przed narodzinami Janka , często podróżowaliśmy. Niejednokrotnie były to spontaniczne wyjazdy. Dopisywało zdrowie i kasa. Z drugiej strony dobrze było choć na kilka dni zmienić otoczenie i nawet , gdy rozkład dnia nie różnił się praktycznie niczym od tego domowego (sprzątanie pokoju w którym odbywały się dializy , ustawianie cyklera , pomiary ciśnienia i wagi , zmiany opatrunku , "nocne" wstawanie do każdego drenażu itp) to ten wyjazd zaliczyłabym raz jeszcze. Fakt, iż gdyby nie 2 zmiany dzienne dializ , byłoby nam łatwiej. Mielibyśmy więcej czasu na dotarcie do odległych miejsc. I zaoszczędziłoby nam tą dawkę stresu , jaką otrzymaliśmy "gratis" przy każdym ślimaczeniu się w korkach ulicznych.
Druga sprawa to ta , że wcześniej taki wyjazd był praktycznie niemożliwy. Zważywszy na fakt , iż i tak mamy mało czasu pomiędzy dializami , zostawało go jeszcze mniej na karmienie, które jak wiecie było ogromnym problemem, Ciągłe wymioty i awersja w stosunku do jedzenia powodowały , że niemalże każdy posiłek byliśmy zmuszeni podawać w domu. Były to albo całkowicie zmielone blenderem papki podawane doustnie albo przez Peg. Nie do pomyślenia było karmienie Jaśka w samochodzie. Zwłaszcza , że nie jadł stałych posiłków.
Od mniej więcej pół roku Jasiek jako tako radzi sobie z jedzeniem bułki pszennej , surowych warzyw i innych. Czeka nas jeszcze długa droga zanim Gadzina zacznie jeść samodzielnie i nauczy się "normalnie" gryźć , ale najważniejsze jest to, że nie towarzyszy nam już miseczka - rzygulka :).
Poza tym chciałam się Wam pochwalić , że oprócz tego że Jasiek w końcu załatwia swoje potrzeby do nocnika to zasypia również bez smoczka. Jak sam twierdzi : "smoczek jest dla Maluchów". Zuch chłopak ;)
Harce z Anią |
Puszczanie latawca z Tatą |
"Na rączkach" u Loli |
Wygłupy z wujkiem Tomkiem |